Jak powstała legenda. Recenzja filmu „Tolkien” Domea Karukoskiego
Szedłem do kina na niewiadomą. „Tolkien” w reżyserii Karukoskiego to klasyka dramatu biograficznego, z tą różnicą, że scenariusz zakłada jedno. Widzowi muszą być nie obce niuanse powieści Tolkiena, przynajmniej w małym stopniu. Trudno tu uświadczyć dokładnych wyjaśnień, czy objaśnień. Za to sporo pozostawia się w niedomówieniach. To może, ale nie musi, przeszkadzać. Dla mnie, fana od lat tej prozy, to było ciekawe niedopowiedzenie.
Zacznę od krótkiego osadzenia tego obrazu w realiach. „Tolkien” powstaje ponad dekadę od epickiej ekranizacji „Władcy Pierścieni”, którą w latach 2001, 2002 i 2003 zaoferował Peter Jackson. Omawiany dramat biograficzny, stara się pokazać coś zupełnie innego, niż prozę autora. Pokazuje procesy z życia, które w mniejszym lub większym stopniu mogły zaważyć na opowieści, którą Tolkien zbudował w swoich książkach. I nie wychodzi to źle. Oglądając ten obraz nie oczekujcie odwołań do mitologii, która tworzy Śródziemie, choć – jak pisałem – lepiej mieć w głowie co nieco o tej twórczości. Co tu dostajemy, to niuanse pozwalające sądzić, że były jako fakty z życia J.R.R. Tolkiena implikacją pomysłów, które stworzyły jego fantastyczny świat.
Opowieść o życiu
Obraz zaczyna się niejako na dwóch planach równolegle. Pierwszym jest wojenny front gdzieś we Francji, na którym nasz bohater – Tolkien w okopach przeżywa wojenny koszmar. Znajdujemy go w wojskowym mundurze, pod ostrzałem w okopach, które były przez lata domem brytyjskich żołnierzy. Taki kadr otwiera tę produkcję. Równolegle wobec tych scen obserwujemy obrazy z dzieciństwa Tolkiena. Po trochu widzimy, jak życie skierowało późniejszego profesora filologii na front.Przeczytaj wpis wprowadzający w tematykę „Dzień Czytania Tolkiena”
W części o dzieciństwie nie umyka scenarzystom, że pisarz urodził się w Afryce. Samego czarnego lądu nie odwiedzamy jednak. Nie ma za bardzo po co. Tolkien spędził w koloniach brytyjskich może cztery lata bardzo wczesnego życia. jego niepełną rodzinę zamyka młodszy brata i wychowująca ich matka. Co istotne przechrzczona na katolicyzm anglikanka. (O ile dobrze pamiętam) Niestety matka chłopców, tego nie ma w filmie powiedzianego wprost, decyzją o zmianie wiary weszła w konflikt ze swoją rodziną. Ojciec chłopców nie żyje od pewnego czasu. Matka po przeprowadzce do Birmingham niestety umiera. Nie ma spadku, nie ma wielkich bogactw. Tolkien i jego brat trafiają jako sieroty pod opiekę księdza, bliskiego przyjaciela i duszpasterza ich matki. Ów powierza obu na wychowanie, czy raczej na ukończenie ich wychowania, pewnej guwernantce. Do 21 roku życia będzie opiekunem prawnym twórcy „Władcy Pierścieni”. Tych postaci nie ma de facto za bardzo w tym filmie, poza osobą matki, która na pewno w życiu pisarza odegrała ważną rolę. W tych pierwszych scenach filmu jasno widać, że przeplatane wspomnienia są utkaną opowieścią, która przedstawia nam Tolkiena, jako złożonego młodego człowieka. Jest w trudnej życiowo sytuacji. Nie jest zamożny, nie ma arystokratycznego nazwiska, nie ma majątku. Ciągle warto mieć na względzie, że jesteśmy w świecie przed I wojną światową, więzy arystokratyczne w Wielkiej Brytanii nadal są ważne dla społeczeństwa. Do tego dochodzi moda kobiet. Po prostu ten świat jest zbudowany na pozycji społecznej. Tej Tolkienowi brakuje. Bohater opiekuje się bratem, choć ten wątek film praktycznie przemilcza. Uczy się w szkole, która przygotowuje młodych mężczyzn do późniejszych studiów. Na tym etapie jego życia pojawia się także bardzo ciekawy klub, który zawiązał z przyjaciółmi ze szkolnej ławki. Co ważne, przetrwa on wojenną zawieruchę, i łatwo dostrzec, że był podstawą czwórki hobbitów, którzy opuszczają Shire w powieści pisarza. Ważnym elementem tego dzieciństwa okazuje się równie osierocona postać Edith Bratt, którą wychowuje ta sama guwernantka. Edith i Tolkiena połączy w pewnym momencie uczucie, które jest w filmie elementem romantycznym. To chyba najlepiej zagrany element tego obrazu, tak dodając na koniec. Jak zazwyczaj w moich recenzjach, nie chcę wam opowiedzieć całego filmu. Dość powiedzieć, że obserwując tę historię, nawet znając ją po trochu, bo czytałem biograficzne książki o bohaterze, nie nudziłem się. Film ma dobre tempo, jak na dramat biograficzny.