„Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego, właściwa recenzja
Obraz. Film. „Zimna wojna” przedstawia wyrywki z kilkunastu lat romansu, które idealnie obrazują całe życie dwójki bohaterów Pawlikowskiego. Oto recenzja pięknego filmu, dobrze zagranego obrazu, przykładu „magii kina”.
Mam tę niebywałą przyjemność w końcu, bez stresu, podsumować poniedziałkowy (4 czerwca) seans w katowickim kinie Kosmos. Oglądałem „Zimną wojnę” z nieukrywaną świadomością, że tylko nielicznym udało się zobaczyć ten obraz w Katowicach przed prawdziwą premierą 8 czerwca. Więcej. Piszę tę recenzję trzy dni przed tym dniem. To bardzo ekskluzywne być w takim gronie… i to nie dlatego, że dziennikarze, blogerzy itp. osoby są uprzywilejowane. Nie. Ten film to po prostu bardzo dobre kino, które zobaczyć przed innymi, to po prostu wielki przywilej. I z taką pokorą chcę podchodzić do tej recenzji.
ŚFF
Dobrze. Wpierw małe podziękowania. Jak pisałem kilka tygodni temu, właśnie przypada 10 lat Śląskiego Funduszu Filmowego (ŚFF). Z tej regionalnej inicjatywy, którą koordynuje województwo śląskie wsparto ten film finansowo. Stąd też moje małe dwa słowa podziękowania, bo każdy twórca wie, że bez wsparcia kultury (także filmowej), społeczeństwo nie miałoby wielu artefaktów i radości płynącej z takich obrazów jak właśnie „Zimna wojna”.Historia, historia osobista
O czym jest ten film, to za chwilę… chyba, że oglądaliście mój poprzedni wpis. Najpierw dwa słowa o historii, którą Pawlikowski opowiada, jego historii. To bardzo osobisty film reżysera i nie można tego pominąć. Otwiera ten obraz dość enigmatyczna scena śpiewających ludowe piosenki ludzi. To postaci odrobinę poszarpane przez życie, trochę dotknięte trwającą zimą. Początek pokazuje poszukiwania „młodych talentów”, które trwają u początku Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Jest rok 1949.„To jedna z kilku dat, które umiejscawiają ten film w czasie i miejscu” GabrielW Polsce trwa bezwzględny okres stalinizmu. Umacnia się władza partii. W tym czasie – i to obserwujemy – trwa szukanie osób zdolnych, które można wykorzystać do ukulturalnienia pierwszych lat PRL. Tego też dokonują nasi bohaterowie, to widzimy w pierwszych scenach. Wiktor Warski (w tej roli Tomasz Kot) i Irena Bielecka (Agata Kulesza) organizują folklorystyczny zespół, złożony z młodych talentów, ludzi wsi, którzy mają stać się elitą artystyczną nowego, socjalistycznego społeczeństwa. Pieczę nad tym projektem sprawuje Lech Kaczmarek (w tej roli Borys Szyc). Tak powstaje „Mazurk”. Folklorystyczny zespół artystycznie oparty o pieśni i tańce ludowe. W jego podstawowym składzie znajdujemy Zulę Lichoń, którą odtwarza fenomenalna Joanna Kulig. Aby nie uciekać zbyt daleko w historię, powiem, że obraz nabiera na prędkości z każdą minutą od początku i nie zwalnia z karuzelą emocji. Szybko okazuje się, że Wiktor i Zula pałają do siebie miłością. Zespół też okazuje się sukcesem, szykuje się mu wyjazd do Berlina. Tymczasem bohaterów łączy uczucie, które staje się osią filmu i między bogiem a prawdą… wszystko co ich otacza zaczyna mieć mniejsze znaczenie. PRL, zespół, podteksty propagandowe, inne postaci, sukces „Mazurka”, wszystko to niknie wobec relacji palącej miłości, która łączy Wiktora i Zulę. Jest tylko jeden problem.
Temperament
Kobieta taka, jak Zula zdarza się raz na tysiąc. Jest to nietuzinkowa kreacja aktorska. Postać pełna młodzieńczej werwy, charakteru, mająca nietypową zdolność do wyrażania siebie – talentem muzycznym, śpiewem, tańcem, w końcu frywolnością. Zula trzyma ten film, jak żadna inna postać, a aktorstwo Joanna Kulig podkreśla tę postać na każdym kroku. Zula kocha Wiktora, Wiktor kocha Zulę. Tylko, że trudno sprostać tej kobiecie. Ich miłość przez film specjalnie nie ewoluuje, ale jest motorem napędzającym ich wszystkie akcje. Jest pięknym, choć ślepym, paliwem. Popychającym jego w jej kierunku, i ją w jego ramiona.„Miłość to oś tego filmu”. GabrielPawlikowski wiedział co chce w tym filmie opowiedzieć… i zrobił to bardzo, ale to bardzo dobrze. Dlaczego mu się udało? Bo chyba widział tę historię na własne oczy. Powiem to. Film kończy się dedykacją reżysera dla jego rodziców. Jest też pewną alegorią o nich chyba, bo oboje głównych bohaterów nosi imiona matki i ojca samego reżysera.