Poczuwam się do odpowiedzialności za ten blog, stąd też wpis o tematyce „webdesign”, nawet więcej „webfail”. Od lutego tego roku, przez marzec i kwiecie (a o ile mnie pamięć nie myli maj także) blog pozostawał dostępny, ale nie ukazywały się na nim wpisy. Można było zobaczyć w starej szacie graficznej wszystkie opublikowane treści. Niestety dość powiedzieć, że nie mogłem dodawać nowych wpisów. Co się stało?
Wordress miewa swoje humory
Cóż. Natrafiłem na dziwny błąd statyczny (jeden z pomocnych internautów określił go tym mianem) systemu, który zarządza moją aktywnością na tym blogu. Jest to wordpress, popularny i dostępny CMS pod adresem
wordpress.org. Na przełomie lutego doznał dziwnego błędu. Nie byłem w stanie sprecyzować co doprowadziło do tego dziwnego zachowania. Podejrzewam, że była to któraś wytczka lub ogólna aktualizacja systemu, ale o tym potem.
Objawy były następujące. WordPress w panelu logowania do strony wyświetlał informację o błędach plików cookies, które uniemożliwiały dostęp do panelu administracyjnego. Stąd podjąłem trzy (wielokrotnie powtarzane) próby odzyskania dostępu do strony.
Pierwszą było przeformatowanie logowania z poziomu struktury plików, do której mam dostęp jako administrator. Jako, że strona stoi na serwerze mogę (jak się później okazało bezskutecznie) wejść w pliki sterujące stroną. Niestety to rozwiązanie zawodziło. WordPress nie nie chciał dalej współpracować, mimo że i w marcu i w kwietniu wielokrotnie powielałem próby. Trzeba tu zaznaczyć, że nawet raz udało się dostać do tzw. Kokpitu, ale CMS nie pozwalał pracować normalnie.
Drugą metodą było korzystanie z innych stanowisk logowania. Istniało podejrzenie, że winny jest mój komputer. Szybko, bo jeszcze w lutym to wyjście okazało się ślepe. Błędem nie była przeglądarka z której korzystam (Mozilla Firefox), czy komputer. Błąd w każdym innym stanowisku komputerowym też istniał. Stąd tę metodę pozostawiłem szybko w koszu z nalepką „do tego nie wracam”.
Ostatnią, trzecią metodą, do której sięgnąłem dopiero w czerwcu było zresetowanie wordpressa strony i odtworzenie z bazy danych wszystkich zawartych w niej informacji: wpisów itd.Przypominam, że strona stała na serwerze, tylko nie można jej był edytować. Najbardziej istotną stroną, którą udało się zarchiwizować było portfolio – wróci na dniach. To rozwiązanie okazała się wyjściem optymalnym z kilku względów. Po pierwsze straty nie były duże, po drugie pozwoliły odświeżyć wygląd strony. Co tu dużo mówić ostatni był nieestetyczny, gdy się mu przyglądałem z perspektywy czasu.
Nauczka na przyszłość
Ta małą przygoda nauczyła mnie, po pierwsze, że muszę bardziej zadbać o backup strony. Będę więc implikował nowe zabezpieczenie zawartości strony, będę bardziej uważał przy aktualizacjach wordpressa. Nie mogę z całą pewnością tego powiedzieć, ale to właśnie chyba update był powodem moich małych. kwartalnych kłopotów.
Nauczka na dziś jest więc tak – zawsze mieć do dyspozycji plan B, a nawet C.